Blending in with daskassians by Mighty Dębal of Darkness
Witam.

Ten przecudaczny twór, który za chwilę zaprezentuję jest czymś, co ludzie powszechnie nazywają "fan fiction". Także rozsiądźcie się wygodnie, zapnijcie pasy i poprawcie pieluchy. Zapraszam na spektakl. PS. Wybaczcie upośledzone formatowanie ale forum odmawia współpracy z akapitami i innymi tego typu czarami.

- Pierdol się. – mruknął Kiran.
- Ale czemu? Przecież to dobry pomysł. – odparł Andy.
- Twoje pomysły rzadko bywają dobre. Zapomniałeś już?
- Co ty pleciesz. Wpakowałem cię kiedyś w kłopoty?
- A to, to niby co? Hm? – Kiran wskazał na opaskę zasłaniającą oko. – Nie mówiąc już o tym, że miałem pół twarzy poparzone.
- Oj już przestań. Skąd miałem wiedzieć, że smoki nie lubią buraków?
- A widziałeś kiedyś smoka, który żre chwasty?
- No niby nie.
- No właśnie. A teraz siedź „no niby” cicho, bo już idą.
- Przecież nas nie usłyszą. Ten wielki wyje tak przez cały dzień.
- Skąd ty to wiesz.
- Kazałeś mi ich śledzić, to śledziłem. Jak zawodowiec, proszę ja ciebie. Nawet założyłem na siebie sukienkę, żeby mnie nie rozpoznali.
- Andy... Oni nigdy cię na oczy nie widzieli. Jak mieliby cię rozpoznać, co?
- Zgarbiona staruszka nie rzuca się tak bardzo w oczy jak olśniewająco przystojny elf. Z lutnią. I drewnianą nogą.
- Przygotuj się lepiej.
- Do czego?
- Za chwilę zeskakujemy.
- Co? Z drzewa?
- Tak. Podpowiem, że z tego, na którym właśnie siedzimy. Tak dla jasności.
- Chcesz mnie zabić? Ten drewniany kulas wbije mi się w dupsko jak tylko wyląduję.
- Na to liczę. Może nawet ich rozśmieszysz. Gotowy?
- Pocze...
Andy nie zdążył dokończyć zdania kiedy Kiran zeskoczył z gałęzi. Wylądował z niewielkim trudem i wyjął zza pasa sztylet. Chwilę potem usłyszał za sobą ciężkie gruchnięcie. Obejrzał się i zobaczył swojego kompana, leżącego na ziemi z ręką na krzyżu.
- Wstawaj. – syknął Kiran. – Są za zakrętem.
- Bogowie kochani, zmiłujcie się. – jęczał elf, gramoląc się na nogi. – Jak myślisz, kaleki akrobata zrobi furorę w cyrku?
- Do cyrku nadawałeś się jeszcze z obiema nogami.
Nagle na drodze pojawił się wóz, ciągnięty przez czarnego konia. Na furgonie siedziało troje osób z czwartą leżącą na wznak i wrzeszczącą wniebogłosy. Wodze trzymał nienaturalnie niski mężczyzna, a za nim na kocach siedziały dwie kobiety. Niziołek zatrzymał gwałtownie wierzchowca, a ten prychnął i zarzucił głową. Kiran wyprostował się, poprawił włosy, uśmiechnął i rozpoczął swoją zwyczajową rozmowę.
- Witam państwa w tym cudownym dniu. Nie zajmiemy państwu dużo czasu, a na pewno nie jest to naszym zamiarem. Zamierzamy przeprowadzić z państwem... – przerwał teatralnie. – Transakcję. Wymagamy jedynie dwóch rzeczy...
- Przepraszam. – przerwała mu czarnowłosa kobieta. – Co pański kolega robi? – spytała się, pokazują lekko palce za plecy Kirana.
Chłopak obrócił niepewnie głowę. Andy siedział na ziemi ze swoją drewnianą nogą w dłoniach i odkręcał jej podstawę z nieukrywanym skupieniem na twarzy, objawiającym się w postaci wysuniętego języka i zmarszczonych brwi.
- Andy! – syknął Kiran. – To nie czas na gorzałkę.
- Cicho tam. Rób co masz robić, zaraz dołączę. – odłożył zakrętkę na bok i pociągnął porządny łyk z ukrytego ustnika.
Kiran ponownie spojrzał na nieznajomych i uśmiechnął się blado.
- Kontynuując... – dobiegło go z tyłu ciche beknięcie.
Elf zamknął oczy, starając się nie zwracać uwagi na odgłosy wydawane przez przyjaciela.
- Jak już mówiłem wcześniej – podjął. – Wymagamy jedynie dwóch rzeczy. Współpracy – tu się ukłonił. – I państwa pieniędzy. – a tu się uśmiechnął.
Brunetka prychnęła, nie ukrywając rozbawienia pomieszanego z irytacją.
- Dwie kaleki, w tym jedna pijana, chcą obrabować czworo uzbrojonych podróżnych? Nie wydaje mi się, chłopczyku.
- Tak jak myślałem. – mruknął Kiran. – Musi pani wiedzieć jedną rzecz. – powiedział głośniej. – My, karnawałowy gang, rzadko kiedy dostajemy pierwszą rzecz, o którą prosimy. To zrozumiałe. Lecz drugą, otrzymujemy za każdym razem, kiedy tylko jej zażądamy. Prędzej czy później tak się stanie.
Andy odsunął nogę od ust i przewrócił się na boku, wyglądając zza Kirana.
- To prawda! – krzyknął, machając wojowniczo drewnianą kończyną.
- A teraz, jeśli państwo pozwolą. – elf rozłożył ręce. – Sakiewki proszę.
- No nie wyrobię. – brunetka wyciągnęła ISTARĘ z pochwy i...
- Chwila, chwila. – przerwał mi Andandres. – Panie narrator. - ...tak? – Możesz pan nie drzeć japy? Myślę, że wszyscy usłyszeli jak się nazywa jej miecz. – ale tak jest napisane w scenariuszu. – Pies trącał scenariusz. No już, wracaj pan do narratowania.
- Do narracji. – poprawił tego niewychowanego młodzieńca Kiran.
- Szszszsz. – Andy przyłożył palec do ust i wrócił do uszczuplania zawartości sztucznej nogi.
Ekhm... Tak więc Aries wyciągnęła Istarę i zeskoczyła z wozu, zmierzając gniewnym krokiem w stronę dwóch rzezimieszków.
- Naprawdę nie chciałem tego tak rozwiązywać. – powiedział Kiran.
Schował sztylet, usiadł na ziemi i zamknął oczy.
- No to teraz się zacznie. – mruknął Andy.
Wojowniczka wciąż szła w kierunku rabusiów, nie zwalniając nawet na moment. Dzieliło ją od nich tylko dziesięć metrów. Osiem. Pięć. Trzy.
Gwałtownie z ziemi wystrzelił grube konary, oplatając się wokół Aries i unieruchamiając ją. Chwilę potem, z równie wielką szybkością, pnącza pociągnęły kobietę ku ziemi. Brunetka walnęła głową o podłoże i krzyknęła. Koń cofnął się niespokojnie i zadreptał w miejscu. Kiran wciąż siedział z zamkniętymi oczami, napawając się gorączkowymi szeptami pełnymi strachu. Niespodziewanie usłyszał brzęk pieniędzy. Otworzył oczy i zobaczył przed sobą sakiewkę, leżącą na ziemi. Niziołek i kobieta na wozie wzięli jednocześnie zamach i rzucili swoje mieszki. Wylądowały w sąsiedztwie pierwszego. Chłopak uśmiechnął się zadowolony. Wstał, otrzepał spodnie i zebrał łup. Korzenie oplatające Aries rozluźniły swój morderczy uścisk i wypuściły przerażoną kobietę na wolność. Zerwała się w mgnieniu oka na nogi i popędziła do swoich przyjaciół, którzy już zawracali wóz i odjeżdżali w stronę, z której przyjechali.
Kiran schował sakiewki do torby zawieszonej u pasa.
- Jak to się mówi? – mruknął do siebie. – Tak kończą frajerzy.
Chłopak podszedł do swojego przyjaciela i pomógł mu wstać.
- Zakręć nogę, Andy. Wracamy do miasta.
- Co? Już? Nawet nie zdążyłem nic zrobić.
- Nic się nie martw. Wszystko załatwiłem. Teraz idziemy pić i dupczyć.
- Ja tylko dupczyć. – zasłonił usta ręką, powstrzymując potężne beknięcie.
- Jak chcesz przyjacielu. A teraz wstawaj.
- Nie mam siły. – jęknął. – Kręci mi się w głowie.
Kiran westchnął i usiadł obok kompana. Siedzieli w milczeniu na uboczu drogi, wpatrując się w dolinę, rozpościerającą się tuż po drugiej stronie gościńca.
- Wiesz co? – zaczął Kiran.
- Co?
- Daj łyknąć. – sięgnął po protezę przyjaciela.
- Nie ma to jak pomocna noga w potrzebie, co? Hehe. – Andy trącił przyjaciela w bok.
- Kawalarz z ciebie, brachu, nie ma co. – po czym łyknął zdrowo mocnej brandy.
- Dobra, myślę, że możemy już iść. – powiedział Andandres i zaczął gramolić się z ziemi.
- Poczekaj. Nie chcesz z powrotem swojej nogi?
- Jasne, że chcę. Dawaj.
Wstali po czym wspólnie skierowali się do pobliskiego miasta, aby hucznie uczcić kolejny udany napad. I zapewne odkryć kilka nowych chorób wenerycznych. Lecz to już jest dłuższa historia, na którą dziś nie stanie mi czasu. Do zobaczenia, panowie.
- Cześć. – odpowiedzieli chórem Kiran i Andy.


  PRZEJDŹ NA FORUM